czwartek, 11 sierpnia 2011

Ostatnie lekcje szachowe Capablanki. Przedmowa

Wprowadzenie


Książka napisana jest przede wszystkim dla miłośników szachów nie grających bardzo dobrze, chociaż nie wątpię, że doświadczony szachista uzna ją, w szczególności rozdziały o końcówkach, za interesującą i jednocześnie przydatną dla siebie.
Przed paroma dniami otrzymałem tego świadectwo. Obserwowałem końcówkę w partii dwóch silnych amatorów w jednym z czołowych nowojorskich klubów. Wokół stolika zebrała się gromadka widzów - również niezłych szachistów. Partia zakończyła się remisem i jeden z rywali zwrócił się do mnie, pytając, czy nie mógł wygrać. Poczekałem chwilkę, sądząc, że może ktoś z obecnych zechce sam odpowiedzieć na to pytanie, ale nikt nie zakłócił milczenia. Wtedy odpowiedziałem:
- Zadziwiliście mnie, panowie. To końcówka dla początkujących, jaką powinniście znać bezwzględnie. Metodę wygranej można znaleźć w wielu podstawowych podręcznikach.
Ta historyjka, związana jest z jednym z tematów, o jakich będzie mowa w książce, zasadnie dowodzi, że wszyscy szachiści, niezależnie od ich siły gry, znajdą w moich lekcjach coś interesującego dla siebie. Albo wiele się nauczą, albo pokonają trudności, z jakimi stykali się wcześniej.
Szachy - to coś więcej, niż tylko gra. To intelektualne zajęcie, w jakim są pewne właściwości artystyczne i wiele wiedzy. To także środek dalszego umocnienia organizacyjnych i duchowych związków, przyjacielskich stosunków między narodami.
Sądzę, że szachy należałoby włączyć w programy szkolne we wszystkich krajach. W wieku dziesięciu lat uczniowie powinni zaczynać naukę szachów według programu, jaki uwzględniałby ich rozwój i talent.
Dla umysłu szachy znaczą tyle, co sport dla doskonalenia fizycznego: właściwa droga wyćwiczenia i rozwinięcia poszczególnych właściwości ludzkiej natury. Szachy należy rozpatrywać z ogólnego punktu widzenia również dlatego, że nauczywszy się grać w nie, człowiek ma na całe życie sposób przyzwoitego spędzania czasu, poświęcania wielu godzin ulubionej sztuce. Na świecie jest niedużo tak dobrych, jak szachy, sposobów odpoczynku i zapomnienia o codziennych troskach dnia. Długie lata obserwowałem, jak niemała część lekarzy, prawników i polityków spędza wieczory w klubie szachowym, żeby odpocząć i oderwać się od trudu robót, nałożonych na nich przez pracę.
Myśląc o tym, że szachowe wykształcenie należałoby wprowadzić do szkół, wspominam jedno z najbardziej interesujących przeżyć z mej długiej drogi szachowej. Przed kilku latu w ruskim mieście Kijowie zdarzyło mi się spotkanie z wielkim gitarzystą hiszpańskim Andre Segovią. Znaliśmy się już dawno: on - zakochany w szachach i ja - zakochany w muzyce! Miał dać koncert, a ja - symultanę. Oba wystąpienia miały odbyć się w miejskiej, wielkiej sali koncertowej, i my, naturalnie, zaprosiliśmy na nie jeden drugiego. W symultanie uczestniczyli uczniowie - dziewczynki i chłopcy w wieku od dziesięciu do szesnastu lat.
W oznaczonej godzinie Segovia, jego żona i ja weszliśmy do sali, i na twarzy Segovii dostrzegłem zdumienie, ogarniające go na widok przedstawiającego się naszym oczom widowiska. Ogromna sala była szczelnie zapełniona, ponad tysiąc dzieci zebrało się na balkonie, żeby obserwować grę. Wszystkie one nauczyły się grać w szachy w swoich szkołach. Na scenie, za trzydziestoma stolikami, rozstawionymi jak to w zwyczaju przy podobnych seansach, prostokątnie, siedziały dzieci, w większości chłopcy, gotowe walczyć ze mną. W narożnikach siedzieli wybrani silni przeciwnicy. Za plecami graczy było mnóstwo dzieci i ich nauczycieli, a za nimi byli goście. Rzeczywiście było to, jak powiedział Segovia, niezwykłe widowisko. W sali zebrało się co najmniej trzy tysiące osób, prawie wyłącznie dzieci.
Na zawsze zapamiętam pięknego dwunastoletniego chłopca, siedzącego za jednym z narożnikowych stolików. Bronił się z pewnością siebie weterana. Ponieważ uprzedzono mnie, że na tym narożniku siedzą najsilniejsi gracze, przykładałem do tej partii szczególną uwagę. W debiucie chłopiec zastosował znaną obronę, jakiej nie uważam za dobrą. Szybko otrzymałem bardzo silną, przypuszczalnie nawet wygraną pozycję. Wyglądało na to, że partia nie potrwa długo, ale ku mojemu wielkiemu zdumieniu, za każdym podejściem do szachownicy widziałem, że chłopiec broni się jak lew i nie traci ducha. Tak przebiegała ta partia prawie do samego końca seansu.
W końcu końców chłopiec przegrał, ale i pierwszorzędny mistrz nie mógłby uratować partii na jego miejscu. Kiedy symultana zakończyła się, zostałem zapytany, jaką partię uważam za najlepszą, i bez wahania odpowiedziałem: "Tę, jaką grał ze mną dwunastoletni chłopiec na tym narożniku."
Przypomina mi podobny przypadek, mający miejsce wszystkiego na kilka dni przed opisanym. Wielki Lasker i ja znajdowaliśmy się w Moskwie. Poprosili go o danie symultany studentom i spytali o oczekiwaną ilość uczestników. Lasker odpowiedział, że ze względu na swój wiek (miał wtedy 67 lat) nie chciałby grać z więcej niż dwudziestoma pięcioma uczestnikami. Zdecydowali się na to. Przeciw niemu grało 25 studentów, nie starszych niż 18 lat, i zadali mu miażdżącą porażkę. Po kilku dniach, wciąż pod wrażeniem tego przeżycia, stary mistrz powiedział mi: "I to studenci! Grają jak mistrzowie i zupełnie nie popełniają błędów!" Z historii, jaka przytrafiła się Laskerowi, wyciągnąłem wniosek, jaki w przyszłości okazał się korzystnym.
O powstaniu i historii szachów wiele powiedziano i napisano. Znakomity traktat na ten temat napisał Anglik Harold Murray: w 1913 roku został on opublikowany przez wydawnictwo "Oxford Press". Ten autor uważa, że szachy podobne do współczesnych pojawiły się w Indiach stosunkowo niedawno (około VII wieku naszej ery), i że przed nimi istniała inna, podobna do nich gra. Praca Murray'a pod tytułem "Historia szachów" zawiera mnóstwo ciekawych faktów i może być zalecana każdemu interesującemu się wiadomościami o historii gry w szachy.
Wywody pana Murrey'a wydają mi się, jednak, dosyć wątpliwe. Na przykład, niedługo do wybuchu toczącej się obecnie wojny gazeta "New York Times" opublikowała doniesienie, że w czasie wykopalisk w Mezopotamii znaleziono przedmioty, dowodzące istnienia szachów już co najmniej 4000 lat przed naszą erą. Jest wielce wiarygodne, że szachy lub zbliżona do nich gra istnieją tak dawno, że ich powstanie lub wiek nie są możliwe do określenia.
W 1937 roku w Nowym Jorku wydana została bogato ilustrowana książka, w jakiej opowiada się o powstaniu i historii znanych kolekcji bierek szachowych z różnych czasów. W tej książce jest także mnóstwo ciekawych faktów, a jednakże, kto wie, ile kompletów szachów, starszych niż opisane w książce, sczezło? Wystarczy mego własnego doświadczenia, żeby udowodnić, jak łatwo nikną szachy! Mam 53 lata, w 4 roku życia nauczyłem się grać w szachy. W ciągu tych 49 lat, w szczególności w pierwszych piętnastu, kiedy uważano mnie za "cudowne dziecko", otrzymałem w podarunku mnóstwo kompletów szachów. Szczególnie zapamiętałem jeden wspaniały i rzadki komplet, jaki chciałem zachować, ale przepadł, tak jak i wszystkie inne. W rezultacie dzisiaj nie mam szachów. Moje podróże, zmiany miejsca zamieszkania i moje dzieci były tego przyczyną.
Grą, w jaką gramy obecnie, szachy stały się stosunkowo niedawno, ponieważ dopiero przed stu laty zdecydowano przemienić pionka, jaki doszedł do ostatniego rzędu, w dowolną do wyboru figurę. Praca Murray'a daje jasne wyobrażenie o wszystkich przemianach, jakie zaszły w naszej grze w ciągu 1200 lat, zanim osiągnęła obecny, tak zwyczajny dla nas widok.
Ale i obecnie istnieją rzadkie różnice, relikty wcześniejszych szachów, chociaż różnica jest niekiedy tak nieznaczna, że dobremu szachiście udaje się je lekko przezwyciężyć. W szczególności, wspominam, jak raz w Londynie zdarzyło mi się grać z jakimś znanym władcą arabskim. Po kilku partiach ujawnił on życzenie zagrania według jego ojczystych reguł, powiedziawszy, że nie przywykł do gry według naszych reguł. Objaśnił mi swoje reguły: wyraziłem gotowość grać według nich. Rezultat był jak poprzednio! Tylko stosowałem się do reguł zdrowego rozsądku i szybko uzyskałem zdecydowaną przewagę. Prawda, w pewnym momencie zapomniałem jedną z arabskich reguł i przeoczyłem nieoczekiwaną odpowiedź przeciwnika, jaka, na szczęście, nie miała poważnych konsekwencji.
W trochę innych okolicznościach Sultan-Khan, były mistrz Wielkiej Brytanii, wyjaśnił mi różnicę między naszymi i indyjskimi szachami. Sultan-Khan został mistrzem Indii w szachach indyjskich, a reguły szachów europejskich poznał dosyć późno. Fakt, że udało mu się później stać w nich mistrzem, świadczy o jego wyjątkowym talencie.
Co do pochodzenia szachów, to oczywiste jest tylko jedno. Szachy - to gra wojenna, i według wszystkich istniejących dowodów widać, że powstała na Wschodzie. Początkowo figura jaką nazywamy Królową, nosiła inną nazwę, ponieważ kobiety w tamtych czasach, jak wiadomo, nie grały na Wschodzie żadnej roli. Nazwy, położenie i funkcje innych figur w dawnych czasach ostatecznie dowodzą wojennego pochodzenia szachów. Po przeniknięciu szachów na Zachód hetman (królowa) stał się najważniejszą figurą razem z królem. Siła innych figur zmieniała się w ciągu wieków, póki przed czterystu laty nie osiągnęła bliskiego obecnemu stanu.
Zgodnie z opinią autora "Historii figur szachowych" - książki, o jakiej już wspomniałem, - dopiero koło XVI wieku bierki i ich nazwy oficjalnie osiągnęły obecny widok. Wszystkie te interesujące szczegóły ukazują, jak szachy z wiekami postępowały w rozwoju.
I kto wie, jakie zmiany mogą z nimi jeszcze zajść w przyszłości...
Jose-Raul Capablanka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz